Niezły numer

Rozdział 1


Odłożyła słuchawkę i rozpłakała się. Czuła że braknie jej tchu, że... umiera. Wielkie jak groch łzy zaczęły spływać po jej chudych policzkach spadając wprost na pięćdziesiątą szóstą stronę przewodnik Zamki nad Loarą. Przed chwilą jego lekturę przerwał jej telefon od Andrzeja, jej chłopaka. Chociaż teraz chyba właściwiej byłoby powiedzieć byłego chłopaka. Ciuchutkie kap... kap... kap... towarzyszyło chwili, której przyjścia dziewczyna nie spodziewała się nie tylko dziś, ale nigdy. Siedziała jak sparaliżowana przy biurku wpatrując się nieobecnym wzrokiem w przestrzeń za oknem. Jej świat właśnie zawalił się. Niczym domek z kart zdmuchnięty przez jakiegoś idiotę.
Nawet nie zauważyła jak wskazówki budzika po raz trzeci powróciły do tej samej pozycji wskazując teraz 21:13. Wstała. Przetarła piąstkami oczy, a dłońmi policzki. Podeszła do łóżka. Chwilę stała jakby zastanawiając się, co dalej ma zrobić. Upadła wtulając twarz we włochatą poduszkę. Jeszcze kilka minut tłumionego pochlipywania i zwinięta w kłębek usnęła.

Telefon dzwonił jak oszalały. Dorota otworzyła oczy i spojrzała na zegarek. Zmarszczyła brwi próbując przypomnieć sobie kim jest i co tu robi. Natychmiast zdała sobie sprawę, że jest tą samą studentką informatyki w czasie swoich ostatnich studenckich wakacji. Wakacji przed ostatnim rokiem studiów magisterskich. I  że jest w przeddzień wyjazdu ze swoim chłopakiem na wymarzoną włóczęgę po Francji. Cieszyła się na to jak głupia. Tylko ona, on i kraj który kochała od dzieciństwa. Miało być tak pięknie. Paryż, zamki nad Loarą, Lazurowe Wybrzeżu. Mieli wyjechać jutro, samochodem jego rodziców i podróżować się przez miesiąc po kraju Aleksandra Dumasa. Wyjazd zaplanowany był od wielu miesięcy. Jeszcze podczas sylwestrowego szaleństwa postanowili, że jak tylko skończą w tym roku swoje ostatnie w życiu praktyki, to zaraz wyjeżdżają. Pech chciał że Andrzej pojechał na miesiąc do Leiden, ona pracowała tu, w Warszawie. W ciągu tego miesiąca kontaktowali się głównie Internetem i mailami. Unikali rozmów telefonicznych z uwagi na koszty. Dorota uświadomiła sobie teraz, że rzeczywiście, przez ostatni tydzień Andrzej pisywał sporadycznie i mówił że nie ma czasu na klikanie. Nawet wieczorami, kiedy wcześniej mogli to robić dosłownie całymi godzinami. Listy też były coraz krótsze, takie jakieś... nienaturalne. „Co on wczoraj powiedział” – próbowała sobie przypomnieć dokładnie każde słowo: „Wszystko ci wyjaśniłem w ostatnim liście. Dzwonię tylko żeby zapytać jak się czujesz i czy bardzo przeżyłaś nasze rozstanie?”. „Jakie rozstanie?” – zapytała zaskoczona. – Od trzech dni nie mam netu bo burza zalała kable i jeszcze naprawiają. Nie czytałam żadnego twojego maila! – wrzasnęła zdenerwowana do słuchawki. – No to przeczytaj – usłyszała. - Dowiesz się ze z nami koniec. Cześć!
Telefon przestał dzwonił. Mimo to sięgnęła po torebkę i wyciągnęła komórkę. - No tak – powiedziała na głos. – Trzy smsy i dwa nieodebrane połączenia. Wszystkie od Anki. Wybrała numer przyjaciółki:
- Cześć, sorry, wiem że byłyśmy umówione pół godziny temu, ale stało się coś cholernie ważnego.
- A cóż może być ważniejszego od ostatnich zakupów przed wyjazdem? Przecież jutro wybywacie na cały miesiąc. Ale wam zazdroszczę!
- Nigdzie nie jadę!
- Jak to nie jedziesz? Co ty gadasz?
- Rozmawiałam wczoraj wieczorem z Andrzejem. Dzwonił z Holandii chociaż powinien być już w Warszawie. Powiedział, że z nami koniec i że wszystko mi wyjaśnił w mailu.
- Co?!? To chyba jakiś głupi dowcip.
- Ładny mi dowcip, beczę od kilku godzin.
- Co ci napisał?
- Tego właśnie nie wiem. Nie sprawdzam poczty od kilku dni. Jakaś awaria u operatora kablówki.
- No to przyjeżdżaj do mnie albo wpadnij do jakiejś kafejki. Musisz przecież przeczytać, co miał ci do powiedzenia!
- Wcale nie jestem pewna czy chcę. W końcu co za różnica? Koniec to koniec. Zresztą co można mądrego napisać dziewczynie po dwuletniej zażyłość, z którą się zrywa tak z dnia na dzień? I to bez żadnej przyczyny.
- Daj spokój, nie chcesz wiedzieć?
- Nie wiem, zastanawiam się.
- To co, zakupy sobie chyba dziś darujemy – powiedziała przyjaciółka po kilkusekundowej pauzie. - Ale może dasz się wyrwać na kawę albo do kina. Pogadamy. To ci dobrze zrobi.
- Dzięki, ale muszę trochę ochłonąć, dojść do sobie. To dla mnie cios.
- Daj spokój. Nie będziesz przecież rozpaczać przez jakiegoś palanta. Zawsze ci powtarzałam, że Andrzej może jest i fajny, ale to nie jest jeszcze twój jedyny. Nie nadawaliście na tych samych falach, jak to się mówi. Zobaczysz, jeszcze będziesz oblewać ten dzień. Pierwszy sierpnia, ładna data.
- Anka, nie piernicz! Ja go przecież kochałam. A nawet... ciągle kocham. Myślałam o nas bardzo poważnie, planowałam zaraz po studiach ślub, dzieci.... wspólne życie. Aż po grób... – powiedziała pociągając nosem. I rozpłakała się do słuchawki.
- Dobra, dobra. widzę że musisz to sama przetrawić. Zadzwonię wieczorem. Chyba ci wystarczy, żeby dojść do wniosku, że skoro facet cię rzuca z dnia na dzień i to pisząc maila, to nie jest wiele wart. A na pewno nie jest to prawdziwa miłość, która trafia się raz na całe życie. I że czym prędzej z tego otrząśniesz, tym lepiej. Zadzwonię za kilka godzin. Albo nie! Mam lepszy pomysł Przyjdę do ciebie o piątej to gdzieś się razem wypuścimy. OK?
- Dzięki, ale nie. Sorry. Zadzwoń jutro. Albo może lepiej za kilka dni. Muszę wszystko przemyśleć.
- Dobra, jutro. Zadzwonię w samo południe i koniecznie się gdzieś wybierzemy. No to cześć, pa!
- Cześć.
- Do jutra, trzymaj się. I nie becz tyle, bo ci oczy wygniją.

Dorota wyciągnęła się jak struna by sięgnąć blatu biurka i odstawiła telefon. Położyła się na plecach i zaczęła rozmyślać. Słowa przyjaciółki kołatały się w jej głowie. „A może ona ma rację” – pomyślała. – „Może to nie był ten jedyny”. Sięgnęła pamięcią do połowy drugiego roku studiów. Tak... to było w styczniu, zaraz przed kocem sesji egzaminacyjnej. Poznali się na jednej ze studenckich imprez, w ich wydziałowym klubie. Pamiętała to jak dziś. Andrzej kilka tygodni wcześniej przeniósł się z Politechniki Wrocławskiej, bo jego rodzice przeprowadzili się stamtąd do ogromnej willi na Żoliborzu. Przyszedł wtedy ze swoją poprzednią dziewczyną Kaśką. Była przeciwieństwem Doroty. Blondynka o długich włosach i nogach sięgających jej do samej szyi. Wyglądała i poruszała się jak modelka. Ubrana w szałowe ciuchy i eleganckie szpilki przyciągając wzrok każdego faceta w promieniu pięćdziesięciu metrów. Ale Andrzej nie ustępował jej w niczym. Zabójczo przystojny, był obiektem westchnień wszystkich koleżanek Doroty. Był, jak to się mówi, doskonała partią. Jednak znakomicie sytuowani rodzice, wbrew pozorom, nie rozpieszczali chłopaka. Od najmłodszych lat był trzymany silną ręką i musiał na przykład sam zarabiać na wakacje. Nie miał też samochodu, jeździł okazyjnie Micrą, którą ich gosposia jeździła na  zakupy i z którą zawsze musiał uzgadniać pożyczenie autka. Oczywiście nigdy nie było z tym trudności, ale to nie było jednak to samo co własny pojazd. Od pierwszej chwili Andrzej spodobał się Dorocie. Był taki przystojny, męski, a przy tym... taki zaradny. Wiedział czego chce od życia i wydawało się tylko kwestią czasu kiedy to osiągnie. Wodził prym w każdym towarzystwie. Nikt tak jak on nie potrafił rozruszać imprezy sypiąc jak z rękawa dowcipy czy opowiadając anegdoty ze swoich rozlicznych zagranicznych wojaży.
Z początku chłopak wcale nie zwrócił uwagi na Dorotę. Przywitali się zwykłym uściśnięciem ręki, tylko na moment zatrzymując na niej wzrok. Później jednak wyznał jej, że od razu zauroczyły go jej oczy. „Takie... cudownie zielone, koloru tyreńskiego morza w maju” – mawiał wyraźnie rozanielony na wspomnienie ich pierwszego spotkania. Jednak wtedy nie dał po sobie poznać tego piorunującego wrażania jakie na mim wywarła Dorota. Potem spotkali się przypadkiem jeszcze wiele razy nim zdecydował się zaprosić Dorotę na kawę. Właśnie od tej małej czarnej, a dokładniej Lavazzy, wszystko się zaczęło. Przypomniała to sobie bardzo dokładnie. Podszedł do jej stolika w czytelni i powiedział szeptem coś, co Dorota zapamięta na całe życie. „Od piętnastu minut, kiedy zauważyłam że siedzisz kilka rzędów od mnie, nie mogę oderwać od ciebie wzroku. Nie mogę skupić na niczym innym. Dasz zaprosić się na kawę? Błagam! Na te słowa dziewczyna uśmiechnęła się, bez słowa wstała i poszła z podrywaczem do pobliskiego barku. Wtedy to właśnie usłyszała, że znajomość Andrzeja z Kasią jest praktycznie na ukończeniu. Że pokazują się razem bo nie mają lepszej alternatywy, a już od kilku miesięcy nic ich nie łączy. Że wszystko rozsypało się kiedy chłopak przeprowadził się Warszawy i zaczął spotykać się z Kaśka codziennie, a nie jak przedtem tylko weekendami. Wtedy okazało się, że tak naprawdę nie mają ze sobą o czym rozmawiać, a tylko na seksie nie da się zbudować szczęśliwego związku.
Dorota słysząc to przypomniała sobie, jak było wtedy na tej imprezie, kiedy po raz pierwszy go zobaczyła. Przypomniała sobie swoje zdziwienie, kiedy nie zobaczyła żadnego czułego gestu w stosunku do tamtej dziewczyny. Żadnego przytulania, czy choćby muśnięcia dłoni, nie mówiąc już o pocałunku. Nic takiego wtedy nie było. To prawda, że miło i swobodnie rozmawiali, śmiali się, ale to przecież nie to samo co czułość. Od tamtej kawy zaczęła się ich przyjaźń, a później... miłość. Dorota była tego pewna. To była miłość, nie miała wątpliwości. „I co, tak łatwo się to wszystko rozsypało? Boże.... to przecież niemożliwe. To jakaś bzdura, nieporozumienie”. Wtuliła głowę w poduszkę i znów się rozpłakała.

Podniosła się z łóżka i wyciągnęła z torebki kalendarzyku z 2005 roku. Przerzucała kartki z coraz bardziej poirytowana. – Kurcze, gdzie jest do cholery ten numer? - Sięgnęła po telefon i wystukała odnaleziony ciąg cyfr.
- Cholera jasna! Kiedy wreszcie naprawicie tę głupią awarię?! Życie mi się pieprzy, narzeczony mnie rzuca, a tu zero kontaktu ze światem! Za co płace abonament? Zróbcie wreszcie to, co do was należy, bo zrobię taką rozpierduchę w dyrekcji, że głowy polecą! – wykrzyczała do słuchawki jak karabin maszynowy.
- Proszę się tak nie denerwować, niech pani zrobi kilka głębokich oddechów – dobiegł ją spokojny męski głos z drugiej strony kabelka. A po kilku sekundach pauzy, padły słowa, na które Dorocie zrobiło się bardzo głupio. – Do kogo chciała się pani dodzwonić, bo sądzę, że nie do mnie?
- No... do operatora kablówki, oczywiście. Nie mam od kilku dni dostępu do Internetu, a bardzo potrzebuję.
- Domyślam się, że chce pani odkręcić to zerwanie z chłopakiem, prawda? Niech pani da spokój. To facet powinien zabiegać o względy kobiety, nie odwrotnie.
- Patrzcie, doradca się znalazł – powiedziała szorstko. Co to pana w ogóle obchodzi? Kim pan jest do cholery? – rzuciła gniewnie.
- Dobra, już nic nie mówię. Proszę przeczytać numer, pod który chciała pani zadzwonić. Załatwię pani naprawę tej awarii. Tak... w charakterze przeprosin. Rzeczywiście pozwoliłem sobie na niestosowne uwagi. W końcu nie mam prawa udzielać pani rad. Przepraszam.
- Niech pan da spokój, z nimi się nie wygra – odpowiedziała Dorota nieco udobruchana. – Dzwoniłam do nich już kilkakrotnie. To jakaś poważna awaria. Naprawiają tak szybko jak mogą, ale nie potrafią powiedzieć kiedy.
- Proszę pani, moje życiowe doświadczenie pokazuje, że wszystko da się załatwić. Że na wszystko jest sposób. Trzeba go tylko znaleźć.
- Eeee tam. Na niektórych nie ma sposobu. Tak samo jak na nieszczęśliwą miłość – powiedziała smutno do słuchawki.
- Zróbmy więc tak. Poproszę o pani dane i ten numer, na który pani chciała zadzwonić. Zaraz sprawdzimy czy uda mi się załatwić naprawę w trybie ekspresowym. Jeśli tak, to da się pani zaprosić na kawę. Dobrze? Ale koniecznie dziś. I to jeszcze przed lunchem. Umowa stoi?
- Daremne nadzieje. Z tymi z kablówki nikt nie wygra. Zresztą nie mam ochoty się dziś z nikim spotykać. Wczoraj rzucił mnie chłopak, a nawet nie wiem dlaczego. Podobno wszystko wyjaśnił mi w liście – wyznała jak na spowiedzi.
- Jak pani na imię?
- Dorota.
- Ja jestem Marek. Miło mi panią poznać. Proszę o pani dane. Zadzwonię do kablówki, a potem się zobaczy. Może jednak coś wskóram, a pani chwilę ochłonie, przemyśli sprawę i może da się jednak namówić na tę kawę. To przecież tylko kawa, nic więcej.
- Chyba pan zwariował? Mam panu podać imię, nazwisko, adres i numer telefonu? Przecież pana w ogóle nie znam.
- Hm... ma pani rację. Chociaż... pani numer już mam bo mi się wyświetlił, więc nie jest pani dla mnie zupełnie anonimowa. Ja nazywał się Marek Markowski i mieszkam w Hotelu Sheraton. Kilka miesięcy temu świętowałem swoje okrągłe urodziny ale chyba nie zdradzę które. Powiem tylko, że wiek jezusowy mam za sobą. Ale proszę mi wierzyć, jeszcze śwarny ze mnie gość, jak to mawiają. Na stałe mieszkam w Bazylei i jestem w Warszawie służbowo. Mogę podać telefon do mojego mocodawcy, to będzie mogła pani zweryfikować niektóre dane. A mój adres i telefon jest w szwajcarskiej książce telefonicznej. Może pani to sprawdzić nawet przez Internet. O przepraszam, tego jednak pani nie sprawdzi. Przynajmniej nie przed usunięciem awarii.
- No dobrze, niech się pan wykaże – zgodziła się wreszcie Dorota i podała potrzebne informacje. Po czym bez słowa przerwała połączenie.

Po niecałych pięciu minutach - wiedziała to dokładnie, bo cały czas patrzyła tępo na swój zegarek - zabrzęczała jej komórka. „Numer zastrzeżony” przeczytała na wyświetlaczu. Odebrała połączenie:
- Pani Dorota Kowalska, prawda? – spytał ten sam męski głos.
- Niech pan skończy z tą panią. Skoro tyle pan o mnie wie, to równie dobrze może mi pan mówić po imieniu. No co tam załatwiłeś Marku, jeśli wolno?
- Wolno, wolno, jak najbardziej - usłyszała i dałaby słowo, że mężczyzna przy drugiej słuchawce uśmiechnął się. - Wyobraź sobie Doroto że awaria rzeczywiście jest poważna. Oszczędzę ci technicznych szczegółów ale powiem, że chłopcy mają nie lada problemy. Nie da się tego tak szybko usunąć, jak myślałem.
- A nie mówiłam! Widzisz! Całe szczęście ze się nie założyliśmy, bo byś przegrał z kretesem.
- To chyba zależy od punktu widzenia. Bo najdalej za trzy godziny będziesz miała net z powrotem. A poza tym nie będziesz płacić abonamentu za najbliższe trzy miesiące. To... tak w charakterze rekompensaty za straty moralne – usłyszała - i znów dała by głowę, że czuje uśmiech rozmówcy.
- Chyba żartujesz, jak udało Ci się to załatwić?
- Aaaa... to już moja tajemnica. Ale, ale... Jak nie możesz czekać tych kilku godzin, to może jednak dasz się namówić na kawę. Prawie ją wygrałem. Wezmę ze sobą laptopa, to sobie sprawdzisz pocztę przy kawiarnianym stoliku. O ile oczywiście tego chcesz. Bo to dla mnie nie jest wcale takie oczywiste.
- Jak to? Czyżbyś też uważał że nie powinnam czytać tego maila? – zapytała zaskoczona właśnie co usłyszaną wątpliwością. -  Moje pierwsza myśl też była taka. Chociaż najlepsza przyjaciółka jest zdania że muszę go przeczytać. I to koniecznie.
- A po co? Przecież najważniejsze już wiesz? Z tego co zdążyłem się zorientować, to rozmawiałaś ze swoim ukochanym i wyraźnie powiedział ci że to koniec. Co za różnica dlaczego? Ważne, że nie chce cię więcej wiedzieć.
- Ale jak są jakieś ważne powody żeby tak postąpił? Jeśli jego działanie jest usprawiedliwione?
- Doroto, co ty mówisz? Cóż może usprawiedliwiać rzucenie z dnia na dzień ukochanej osoby. Pod warunkiem, że rzeczywiście to miłość. Bo jak nie, to w ogóle nie ma o czym mówić.
- Myślałem o tym kilka godzin. Jest jedna rzecz, która mogłabym mu wybaczyć.
- Co mianowicie?
- Gdyby okazało się na przykład że jest poważnie chory. Że ma na przykład AIDI i chce ze mną zerwać żeby mnie nie narażać na niebezpieczeństwo.
- Naprawdę uważałabyś to za usprawiedliwienie?
- A ty nie?
- Oczywiście ze nie! Nie ma gorszego grzechu niż niszczenie miłości. I to niezależnie od przesłanek. Czy myślisz, że nie ma par w których jedno ma AIDS, albo jakąś inną poważną chorobę? Czy nie spotkałaś nigdy party, gdzie jedno porusza się na inwalidzkim wózku? A mimo to... są szczęśliwi. To jest właśnie miłość. Walka z przeciwnościami losu, mimo wszystko. Czasami myślę, że właśnie ludzie których tak bardzo doświadcza życie, potrafią się naprawdę nim cieszyć.
Argumenty Marka dotarły do świadomości Doroty sprawiając jej ból. Ostatnia deska ratunku, którą dziewczyna znalazła po wielu godzinach rozmyślań przestała właśnie istnieć. Nie było teraz już nic, co mogłoby tłumaczyć zachowanie jej chłopaka. Nie było najmniejszej wątpliwości, że jeśli to wszystko prawda, to nie była to miłość. Przynajmniej nie ze strony Andrzeja.
Marek wyczuwając smutek rozmówczyni zaproponował:
- To jak, dasz się w końcu namówić na kawę? W tym hotelu dają całkiem przyzwoitą Capuzzino?
- Nie dziękuję. Jesteś bardzo miły, ale nie mam siły na towarzyskie pogawędki.
- Szkoda? Wiem jak się czujesz.
- Nic nie wiesz! Mój świat właśnie legł w gruzach. Cześć – wyłączyła telefon i rzuciła go na łóżko. Jeszcze moment i poszła w jego ślady.

            O piętnastej czterdzieści pięć otworzyła zapłakane oczy. Postanowiła, że nie będzie się już mazgaić. Że może nie natychmiast ale zapomni o Andrzeju. A przynajmniej się bardzo postara. Że wyleczy się tej nieszczęśliwej miłości. Musi przecież dalej żyć! Chociaż w jednej chwili straciła chłopaka, wymarzone wakacje i wydawać by się mogło że świetlaną przyszłość.
            Wstała i zrzuciła z siebie ubranie które miała na sobie od kilkudziesięciu godzin. Poszła do łazienki i wzięła gorący prysznic – czyli taki, jaki lubiła najbardziej. Taki, że trudno było jej wytrzymać pod strumieniem gorącej wody. Umyła całe ciało a potem włosy. Siedząc po paru minutach na muszli, gdzie zwykła suszyć swoje krótkie, kręcone czarne jak smoła włosy, zastanawiała się nad propozycją Marka.
- Pójdę, a co mi tam. Przecież to tylko kawa. Z rozmowy wydał się dżentelmenem. Chyba mi nie zaproponuje seksu. A jak nawet, to przecież nie zaciągnie mnie siła do pokoju. Idę!
Odświeżona, ubrała się w najlepsze ciuchy jakie miała. Czarny kostium i białą plisowaną koszulę oraz czarne, niskie pantofle. Przeglądając się w lustrze szafy wnękowej podziwiała swoją nienaganną sylwetkę. Wyglądała teraz jak biznes woman. Wręcz doskonale na spotkanie z zagranicznym gościem przebywającym w interesach w jej rodzinnym mieście. Pomimo niewielkiego wzrostu Dorota była bardzo atrakcyjną kobietą. Szczupła, bardzo zgrabna, miała ładną twarzą, którą kreśliły delikatne rysy i zdobiły duże, zielone oczy. Chociaż nie robiła tego zbyt często, to potrafiła się umalować i postanowiła tak właśnie teraz zrobić. Spędziła wiec przed lustrem następne piętnaście minut. Odszukała na koniec miniaturową, czarną torebkę pasująca do reszty stroju i już mogła stawić czoła światu. No i pierwszemu na liści Szwajcarowi polskiego pochodzenia. Sięgnęła po komórkę i przejrzała spis ostatnich połączeń. Niestety, jej przypadkowy poranny rozmówca miał zastrzeżony numer. Zadzwoniła więc do biura numerów i zapisała telefon na recepcję Sheratona. Wybrał numer.
- Poproszę z panem Markiem Markowskim, niestety nie wiem, który pokój zajmuje.
- A jak pani godność?
- Dorota Kowalska.
- Chwileczkę, już łączę – usłyszała.
- Bardzo przepraszam ale w pokoju 333 nikt nie odpowiada – usłyszała po chwili. Może zadzwoni pani później lub zostawi wiadomość. Chwileczkę... Właśnie się dowiedziałem że pan Markowski wyszedł na chwilę i będzie za kilka minut. Powiedzieć, że pani dzwoniła? Ma oddzwonić?
Dorota zawahała się.
- Nie dziękuję. Proszę nic nie mówić. Dziękuję i do widzenia.
Zakończywszy rozmowę rzuciła okiem na mieszkanie i szybko wyszła. Zbiegła po schodach i szybkim krokiem poszła na przystanek autobusowy. Z jej osiedla jechało się do centrum dobrych dwadzieścia minut. Spieszyła się więc. Miała nadzieję, że złapie Marka w chwilę po jego powrocie do hotelu. I że zrobi mu niespodziankę. Chyb poczuła do niego sympatię. W końcu okazał się sympatyczny. I... taki zaradny.
Kiedy weszła do Sheratona przez drzwi otwarte ręką przystojnego odźwiernego zatrzymała się. Przyszła jej myśl żeby pójść od razu do pokoju numer 333. Uznała jednak, że byłby to duży nietakt, który mógł być niewłaściwie odczytany przez prawdopodobnie młodego jeszcze mężczyznę. Przecież przyszła tu tylko na kawę. Podeszła do kontuaru.
- Słucham panią. W czym mogę pomóc? – zapytał uprzejmie recepcjonista.
- Chciałabym się zobaczyć z panem Markiem Markowskim. Mieszka w państwa hotelu. Z tego co wiem w pokoju 333.
- Chwileczkę, już sprawdzam – powiedział mężczyzna i wystukał coś na klawiaturze.
- Przykro mi ale pan Markowski właśnie się wyprowadził. Opuścił hotel dosłownie przed pięcioma minutami.
- A to pech -  pomyślała Dorota. - No trudno, nie będzie kawy. Przynajmniej nie w towarzystwie Szwajcara. Dzwonię do Anki, ona na pewno spotka się ze mną – pomyślała odwracając się do recepcjonisty placami i wyciągając z torebki komórkę.
- Przepraszam – usłyszała nagle zza pleców. A czy mam może przyjemność z panią Dorotą Kowalską?
- Tak, a... dlaczego? – zapytała odwracając się zaskoczona.
- Mam dla pani kopertę. Zostawił ją dla pani pan Markowski – powiedział pracownik hotelu sięgając pod spód szerokiej lady.
Kiedy biała koperta znalazła się w jej rękach Dorota pomyślała że musi chyba usiąść. Była bardzo zaskoczona. Marek przecież nie mógł nawet wiedzieć że próbowała się z nim skontaktować. No chyba, że portier mu powiedział o jej telefonie. Przenosząc wzrok z koperty na recepcjonistę spytała.
- Przed około pół godziną dzwoniłam do pana Markowskiego. Czy to pan próbował mnie połączyć?
- Tak proszę pani, to ja odebrałem telefon.
- Przecież prosiłam pana, żeby nie mówił panu Markowskiemu że dzwoniłam! – rzuciła nieprzyjemnie.
- Nic nie mówiłam! Nie robimy niczego, czego nie życzyliby sobie nasi klienci – usłyszała równie uprzejmie.
- Chce pan powiedzieć, że ta koperta nie ma nic wspólnego z moim telefonem.
- Nie widzę żadnego związku proszę pani.
Dorota odeszła kilka kroków i usiadła na rozłożystym fotelu. Odkleiła wolno kopertę. Po chwili w jej małych dłoniach znalazła się śnieżnobiała hotelowa papeteria. „Doroto, zostawiam Ci ten bilet. Mnie już nie jest potrzebny... Pozdrawiam –Marek. PS. Życzę Ci żeby następny narzeczony nie był idiotą”. Sięgnęła głębiej. Po chwili ukazał się jej zielonym oczom tyreńskeigo morza kolorowy kartonik. Jeden, a za nie zaraz drugi. Były to bilety kolejowe. Warszawa - Paris-Austerlitz Ban. Tam i z powrotem tydzień później. Dorotę z wrażenia zatkało. Pomyślała, że to chyba musi jej się śnić i uszczypnęła się na wszelki wypadek w przedramię. Auu... syknęła z bólu. – Rany... to się dzieje naprawdę – pomyślała. - Zerknęła ponownie na bilety. - Pierwsza klasa, do Paryża przez Berlin. Odjazd drugi sierpnia, godzina 14:40, peron drugi. - Dorota zamyśliła się i spojrzała bezwiednie na zegarek. - O Jezu... to przecież dziś! Pociąg do Paryża, na który bilet właśnie patrzę odjeżdża za 13 minut. Co tu robić?
  




Rozdział 2


Co robić, co robić? – myślała gorączkowo. – Nie, nie mogę jechać. To jakaś bzdura! Nie mam paszportu, pieniędzy, bagażu... Gdzie ja do Paryża?! Sama, w takim stanie? Chociaż z drugiej strony... Przydarza mi się coś takiego, co widuje się tylko na filmach lub czyta w kiepskich powieściach. Może powinnam? Może szybciej uda mi się zapomnieć o Andrzeju? Zadzwonię do Moniki, zobaczę, co ona powie. W końcu to moje najlepsza przyjaciółka. Tylko szybko – pociąg nie będzie czekał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz